Karpie i śledzie to żelazny zestaw ryb kojarzących nam się ze świętami Bożego Narodzenia. Może pora na coś nowego?
Sandacz to słodkowodna jak karp, ale w przeciwieństwie do karpia – mięsożerna ryba. Smakuje zupełnie inaczej. Jego mięso jest jasne, jędrne, soczyste i chude, choć w smaku określane jako ‘maślane’. Nie trzeba się przy sandaczu obawiać mulistego posmaku jak w przypadku karpia – sandacz nie lubi płycizn i mułu, woli mocno natlenione obszary wodne o twardym dnie. Nie sprawi też trudności w jedzeniu – mięso sandacza ma naprawdę niewiele ości. Koniecznie spróbujcie w tym roku sandacza w sosie z borowików – to mniej niż 30 minut pracy!
SOS Z BOROWIKÓW
Mrożone prawdziwki najczęściej kupujemy już odpowiednio pocięte – nie trzeba z nimi nic robić, wystarczy grzyby rozmrozić na sicie i odcisnąć delikatnie z nadmiaru wody. Przed dodaniem do sosu warto je raz jeszcze porządnie odcisnąć na papierowych ręcznikach – im mniej wody w grzybach, tym więcej smaku w sosie.
Szalotki obieramy i drobno siekamy. W rondelku rozpuszczamy masło i wrzucamy cebuli. Smażymy na małym ogniu do zeszklenia. Do cebuli przekładamy naszykowane grzyby i smażymy razem 1-2 minuty. Rondelek przykrywamy nie do końca szczelnie pokrywką i dajemy się grzybom dusić we własnych sokach przez 7-8 minut na małym ogniu. Co jakiś czas warto przemieszać zawartość rondla żeby nie dopuścić do przypalenia.
Do uduszonych grzybów wlewamy śmietankę, sos mocno pieprzymy . Wsypujemy usiekaną na mgiełkę natkę pietruszki, całość mieszamy i odparowujemy bez przykrycia 1/3 -1/4 wlanej śmietanki – do zgęstnienia sosu. Odparowany sos solimy do smaku.
SMAŻENIE SANDACZA
Dzwonka sandacza oczyszczamy nożem z odstających fragmentów łuski i pęsetą – z ewentualnych ości. Każde dzwonko po kolei osuszamy na papierowym ręczniku, solimy i pieprzymy z każdej strony, a następnie cienko panierujemy w mące, strzepując jej nadmiar.
Na patelni rozpuszczamy i mocno rozgrzewamy na średnio wysokim ogniu masło – tyle, żeby po włożeniu ryby sięgało do ok. 2-3mm jej wysokości. Smażona ryba nie może się w nim taplać, ale musi mieć dobry poślizg. Ryby naprawdę lubią masło – dobrze podbija ich smak. Nie smażcie szlachetnych (a może szczególnie tych mniej szlachetnych) gatunków ryb na oleju rzepakowym, słonecznikowym czy na oliwie. Do smażenia wybieramy masło klarowane – pozbawione wody i białek serwatkowych, takie, które nie będzie się przypalać podczas smażenia.
Opanierowane w mące dzwonka sandacza przekładamy na gorący tłuszcz i smażymy po 4 minuty z obu stron (czas podany dla dzwonek ryby o wysokości 2-2,5cm – przy niższych dzwonkach czas się skróci, przy wyższych – wydłuży). Mąka na rybie powinna się widocznie przyrumienić.
PODANIE
Usmażoną rybę zdejmujemy na papierowy ręcznik żeby pozbyć się nadmiaru tłuszczu, wykładamy na talerze, podlewamy sosem i dekorujemy listkami natki pietruszki. Podajemy od razu, gorącą.
Moim zdaniem sandacz w borowikach to jedna z tych potraw, którym wręcz przeszkadzają jakiekolwiek dodatki – nie znosi konkurencji na talerzu. Najsmaczniejszy jest podany ze świeżym, chrupiącym pieczywem, które pozwoli zebrać z talerza resztki sosu.
SKŁADNIKI
składniki na 4 porcje
SOS BOROWIKOWY
250g borowików mrożonych
100ml rzadkiej, słodkiej śmietanki 30% tłuszczu
3 małe szalotki (50-65g)
20g masła (klarowane lub zwykłe)
2 łyżki drobno posiekanej natki pietruszki
świeżo mielony pieprz
sól
SANDACZ
4 dzwonka sandacza o grubości 2-2,5cm, po 120-130g każde
2 łyżki mąki pszennej (każda, byle nie krupczatka)
masło klarowane do smażenia (ilość podana w przepisie)
sól
pieprz
2 komentarzy na temat “Sandacz w borowikach – ryba nie tylko na wigilię”
Wspaniale wygląda! Co prawda u nas w rodzinie nie było karpia na Wigilię, babcia mówiła, że tylko śledzie, a i to rzadko (bo wszystko było kompletnie jarskie). Jednak obaj mężowie życzyli sobie ryb, więc (nie lubiąc karpia) przeważnie robiłam jakąś zapiekaną białą rybę. Jeśli dostanę sandacza, to chyba się skuszę na ten przepis 🙂
U mnie w rodzinnym domu karpia pamiętam na trzy sposoby, z tym że ja jem tylko i wyłącznie smażonego 😉 Śledzie obowiązkowo – jak się uda to jeszcze jesiotr w zestawie do sandacza. I broń Boże żadnej “ryby po grecku”, bo tej potrawy to ja za Chiny nie rozumiem! 😀